Po raz pierwszy od dwudziestu lat dolara na euro wymienia się w relacji jeden do jednego. Od początku roku wspólna waluta potaniała o 12 proc. To efekt po części rozbieżności między ścieżką polityki pieniężnej prowadzonej przez amerykańską rezerwę federalną, a Europejskim Bankiem Centralnym, a po części wynik sytuacji geopolitycznej, czyli wrażliwości strefy euro na konsekwencje rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Co ciekawe, na razie gospodarka Niemiec i całej strefy euro jest w nieco lepszej kondycji niż gospodarka Stanów Zjednoczonych, choć zmierza w tym samym kierunku, czyli stagnacji, czy nawet recesji. W takiej sytuacji dolar pełni rolę bezpieczniejszej przystani i kapitał do niego lgnie. Są podejrzenia, że gdyby doszło do recesji w Eurostrefie, to EBC nie będzie agresywnie zaostrzał swej polityki i pozostanie daleko w tyle za Fed. W ślad za umacniającym się dolarem pogarsza się sytuacja na rynkach wschodzących, w tym także na warszawskim parkiecie. MSCI Emerging Markets jest na poziomie najniższym od dwóch lat, a od początku roku traci ponad 20 proc., a od lokalnego szczytu z lutego ubiegłego roku niemal jedną trzecią swej wartości. WIG20 na tym tle zachowuje się wyraźnie gorzej, bo od stycznia zniżkuje o ponad 26 proc., a od szczytu z października ubiegłego roku o także jedną trzecią, podobnie jak wspomniany benczmark. Jednocześnie złoty względem dolara jest najsłabszy w nowożytnej historii, a rosną ceny obligacji skarbowych. Rentowność polskich dziesięciolatek, która pod koniec czerwca przekraczała 8 proc., obecnie spadła poniżej 6,7 proc. Nawet jeśli inflacja i stopy procentowe NBP będą szły jeszcze w górę, obligacje mogą być dobrym wyborem, a przynajmniej warto mieć je w portfelu.