Na rynkach finansowych nadal dominują kwestie związane z epidemią koronawirusa i jej konsekwencjami dla globalnej koniunktury. Niewiele jeszcze można powiedzieć ani o skali samej epidemii, ani o jej wpływie na gospodarkę, a ta niepewność stanowi dobrą pożywkę dla wahań nastrojów. Z okresem podwyższonej zmienności będziemy pewnie mieli do czynienia jeszcze przez kilka tygodni. Nerwowość było wyraźnie widać w miniony piątek, gdy S&P500 zniżkował o 1,8 proc., najmocniej od października ubiegłego roku, a zmienność ujawniła się w poniedziałek, gdy indeks wzrósł o 0,7 proc. Inwestorzy w napięciu obserwowali też poniedziałkowy start notowań na giełdzie w Szanghaju, wznowionych po przedłużonej przerwie świątecznej. Shanghai Composite spadł o prawie 8 proc., ale już we wtorek sytuacja wyraźnie się uspokoiła i widoczna była lekka zwyżka na wszystkich parkietach azjatyckich. Fakt, że nie doszło do panicznej wyprzedaży to efekt po części działań chińskiego banku centralnego, który dokonał dużej operacji poprawy płynności na rynku finansowym oraz zapowiedział dalsze działania wspierające firmy, po części zaś zaleceń, by fundusze inwestycyjne powstrzymały się od transakcji krótkiej sprzedaży, które mogłyby negatywnie wpłynąć na notowania.
W zależności od nastawienia do ryzyka i przyjętego horyzontu, okresy podwyższonej nerwowości, spowodowane nieoczekiwanymi wydarzeniami, jedni gracze wykorzystują do uzupełnienia portfela tanio kupionymi akcjami, inni zaś wzmacniają część defensywną, kupując obligacje. Obie te tendencje są na rynku widoczne, choć ostatnio przewagę zdaje się zyskiwać ta druga, bowiem ceny amerykańskich dziesięcioletnich obligacji poszły mocno w górę, spychając rentowność w okolice 1,5 proc., czyli do poziomu dołka z października ubiegłego roku.