Środowe, wyczekiwane z pewnym napięciem, posiedzenie komitetu otwartego rynku, rzeczywiście podgrzało trochę emocje na rynkach finansowych. Może mieć ono konsekwencje wybiegające znacznie dalej, niż kilka najbliższych dni i tygodni. Powodów jest kilka. Najważniejszy dotyczy pierwszego wyraźnego sygnału możliwego terminu normalizacji polityki pieniężnej. Z przewidywań przedstawicieli Fed wynika bowiem, że pierwszych podwyżek stóp procentowych można się spodziewać w 2023 r., czyli wcześniej, niż wynikało to z poprzednich oszacowań. To perspektywa jeszcze dość odległa, ale należy zdawać sobie sprawę z tego, że zanim dojdzie do podwyżek, ograniczeniu lub wygaszeniu ulegnie z pewnością program skupu aktywów, co wymaga dłuższego czasu. A więc „tapering” może rozpocząć się już niedługo. Stopniowe nawet i ostrożne zacieśnianie polityki pieniężnej to oczywiście sygnał dla sporej części rynków niekorzystny i było to widać po pierwszych reakcjach. Indeksy na Wall Street poszły w dół, choć spadki sięgały zaledwie kilku dziesiątych procent. Zdecydowanie umocniła się amerykańska waluta. Dollar Index zyskał 0,7 proc., ocierając się o poprzedni szczyt z początku maja. Może to pogorszyć nastawienie inwestorów do rynków wschodzących. Mocno spadły ceny obligacji skarbowych, powodując wzrost ich rentowności. W przypadku papierów dziesięcioletnich o prawie jeden punkt bazowy.
Były jednak na posiedzeniu Fed elementy pozytywne. To przede wszystkim podwyższenie z 6,5 do 7 proc. prognozy wzrostu amerykańskiej gospodarki w tym roku. Jednocześnie mocniejsza poprawa sytuacji na rynku pracy spodziewana jest dopiero w następnych dwóch latach, ale poziom pełnego zatrudnienia w tym czasie raczej nie zostanie osiągnięty, co będzie skłaniało Fed do bardzo ostrożnych zmian w polityce pieniężnej.