Niezachwiany optymizm amerykańskich inwestorów i wiara w hossę, zaczęły się kruszyć już w pierwszych dniach października. Wątpliwości szybko przerodziły się w paniczne skracanie zaangażowania w akcje. Od tego czasu kilkukrotnie na Wall Street można było obserwować sesje, na których indeksy zniżkowały po ponad 3 proc., zaś skala spadkowej korekty sięgała momentami 10 proc. Miniony wtorek przyniósł kolejną falę mocnej przeceny na nowojorskim parkiecie, a jako główny powód jej wystąpienia uznano obawy przed spowolnieniem amerykańskiej gospodarki, czego sygnałem było „odwrócenie krzywej rentowności obligacji na jej krótszym końcu”. Dość tajemniczym zaklęciem o odwróceniu krzywej analitycy straszą grzecznych inwestorów już od dłuższego czasu. Gdy ta wizja częściowo zaczęła się materializować, pojawiły się nerwowe reakcje, które tylko wzmacniają opisywaną tendencję. Inwestorzy kupują bowiem na potęgę obligacje o dłuższych terminach wykupu, a windowane w ten sposób ceny powodują, że rentowność „długich” papierów spada, nawet poniżej tych o krótszych terminach zapadalności. Czyli klątwa odwrócenia krzywej zaczyna się nakręcać już nie tylko wskutek stojących za niż tendencji makroekonomicznych, ale także w wyniku emocji. Receptę na to, jak uniknąć negatywnego wpływu panicznych reakcji rynkowych na wartość portfela inwestycyjnego wymyślono już dawno. To dywersyfikacja, pojęcie już nieco mniej tajemnicze niż odwrócenie krzywej. Chodzi w nim o to, by w portfelu mieć różne instrumenty finansowe i jego skład jedynie dostosowywać do zmieniających się warunków rynkowych, a nie panicznie zmieniać jego strukturę.