Zdarzają cię na rynku takie momenty, kiedy w miejsce racjonalnej kalkulacji, działaniami inwestorów zaczynają rządzić jedynie emocje. Widzieliśmy to gdy zaczynała się pandemia w 2020 roku, czy trzy lata temu wojna na Ukrainie (w tym wypadku poziom strachu był wprost proporcjonalny do odległości od linii frontu). Do tej pory jednak, czy to obserwując postępy choroby, działania rządów czy skuteczność szczepionek, a w przypadku wojny, powodzenie lub porażkę ofensywy, można było próbować wysnuć wnioski co do przyszłości, a co za tym idzie antycypować reakcje giełd. Teraz jest niestety inaczej, gdyż ruchy akcji zależą – przynajmniej w krótkim okresie czasu – od decyzji praktycznie jednego człowieka, których nie sposób przewidzieć, o czym świadczyły chaotyczne ostatnio zachowania giełd, gdzie paniczna wyprzedaż była przerywana euforycznymi wzrostami w rytm komunikatów Białego Domu.
Wydaje się jednak, ze okres największej zmienności możemy mieć już za sobą. Oczywiście aby przyjąć takie założenie, musimy uznać, że za działaniami obecnego Prezydenta Stanów Zjednoczonych stoi jakaś głębsza myśl, a nie tylko chęć wywołania jak największego chaosu. Jest kilka argumentów przemawiających za tym, poziom emocji będzie spadać. Sugeruje to sekwencja działań Donalda Trumpa. Gdy zapowiadał, że 2 kwietnia zostaną ogłoszone cła, nikt nie spodziewał się, że zrobi to w takim wymiarze, a o zaskoczeniu najlepiej świadczyły reakcje rynków finansowych. Na działanie Ameryki zdecydowanie odpowiedziały jedynie Chiny, swoimi kontrsankcjami próbując wskazać kierunek reszcie świata. Pozostali nie byli jednak tak „wyrywni”, a im mniejszy, bardziej uzależniony od eksportu do Stanów był kraj, tym – jak można zakładać – był bardziej skłonny do ustępstw, o czym zresztą w dość bezceremonialny sposób mówił Donald Trump. Dalszy jednak nacisk mógł sprowokować jednak reakcję kolejnych państw, co dla USA nie było raczej scenariuszem pożądanym. Do tego poziom spadków na nowojorskiej giełdzie zaskoczył chyba nawet decydentów w Białym Domu. Zresztą już w ubiegły poniedziałek, gdy plotka spowodowała chwilowe silne wzrosty, rynek pokazał, że oczekuje ruchu wstecz. To też zostało oficjalnie podane w środę, czyli dniu formalnego rozpoczęcia obowiązywania ceł. Działania Trumpa należy więc potraktować chyba jako – dość specyficzne co prawda – zaproszenie do negocjacji, z którego większość krajów z którymi handlują Stany, chętnie najprawdopodobniej skorzysta. Pozostają oczywiście Chiny, które otwarcie pokazują, że są przygotowane i nie boją się konfrontacji. To największa niewiadoma, ale i tu Amerykanie pokazują, że mogą zrobić krok wstecz. Ostatnio Trump sygnalizował, że jest chętny do rozmów, chociaż czeka na inicjatywę Chin w tym zakresie. Dodatkowo wyłączenie z ceł około 20 produktów elektroniki i technologii, produkowanych poza Stanami Zjednoczonymi, zdejmuje praktycznie obciążenia z większości (wartościowo) towarów importowanych z Chin. To akurat prawdopodobnie efekt nacisków największych amerykańskich korporacji, (np. Apple) w produkty których cła uderzyłyby wyjątkowo boleśnie. Dodatkowo, efektem spadku atrakcyjności Stanów jako miejsca lokowania środków pieniężnych są rosnące rentowności amerykańskich obligacji skarbowych. W pierwszym kwartale tego roku, odpływ kapitału odczuła już zresztą giełda w Nowym Jorku. O ile jednak spadające ceny akcji na sytuację budżetu federalnego wpływu bezpośredniego nie mają, to spadające ceny obligacji skarbowych, już tak. Szczególnie biorąc pod uwagę ogrom zapadającego w tym roku długu (ok. 7 bln USD) i bieżące potrzeby pożyczkowe. Warto w tym miejscu zauważyć, że bardzo duży wzrost rentowności obligacji skarbowych USA miał w ubiegłym tygodniu miejsce pomimo rosnących obaw o recesję w Stanach i pomimo spadającej inflacji (spadek w marcu do 2,4% przy prognozach 2,6%).
Zakładając więc, że za działaniami Białego Domu kryje się racjonalna myśl i celem administracji, obok poprawy bilansu handlowego jest obniżenie deficytu budżetowego, w tym kosztów obsługi długu, powinien on dążyć do zmniejszenia ryzyka poprzez racjonalizację, czyli choćby wzrost przewidywalności swoich działań. Jeżeli to założenie jest słuszne, to może nas czekać kilka spokojniejszych tygodni, co pozwoli inwestorom na chwilę oddechu i da szansę na powrót wzrostów. Warto w tym miejscu zauważyć, że dodatkowym impulsem wzrostowym mogą być wyniki amerykańskich spółek w I kwartale, które tradycyjnie powinny przebić oczekiwania analityków. No i nie zapominajmy, że wciąż toczą się rozmowy pokojowe. Gdyby udało się doprowadzić do końca kwietnia do zawieszenia broni, byłby to znakomity pretekst do kolejnej fali hossy.