Spora część światowych parkietów, nie wyłączając warszawskiego, od kilku tygodni znajduje się w fazie spadkowej korekty. Na razie jest ona dość łagodna. Spadek S&P500 o nieco ponad 4 proc. w ciągu prawie czterech tygodni, trudno uznać za powód do niepokoju. WIG20 jak „przystało” na indeks kraju przyfrontowego i rynku wchodzącego, od połowy stycznia traci 6,5 proc., a więc dramatu również nie ma. Wydaje się, że inwestorzy na większości rynków zastanawiają się, czy bardziej grozi im restrykcyjna wciąż polityka głównych banków centralnych, z amerykańską rezerwą federalną na czele, czy raczej należy obawiać się spowolnienia gospodarczego, a być może nawet recesji. Pogorszenie gospodarczej koniunktury jest faktem. Widać to po nieco słabszych ostatnio danych płynących ze Stanów Zjednoczonych, z Niemiec, a także z Polski. Do niedawna normą były pozytywne reakcje rynków akcji na słabsze dane, co wiązało się z rachubami na złagodzenie stanowiska władz monetarnych. Ostatnio można odnieść wrażenie, że ten mechanizm akcji i reakcji nieco się zacina. Nie można jednocześnie abstrahować od rosnącego napięcia na arenie geopolityki. Chodzi nie tylko o obawy przed nasileniem rosyjskiej ofensywy w Ukrainie, ale także o zintensyfikowanie lotów balonów, prawdopodobnie szpiegowskich, nad terytorium Ameryki Północna, a w szczególności nad Stanami Zjednoczonymi. Pewnie latały one już wcześniej, ale nie były celem tak stanowczych jak obecnie działań amerykańskich sił lotniczych. Wszystkie te czynniki rozpatrywane łącznie, nakazują spodziewać się w najbliższych tygodniach podwyższonego poziomu niepewności i ryzyka. W takiej sytuacji trudno nie sięgać do trącącego banałem argumentu o konieczności dywersyfikacji portfela.