Po chwilowych wahaniach wokół 2300 punktów, indeks naszych największych spółek w ostatnich dniach ruszył zaskakująco mocno w górę, zyskując w ciągu dwóch sesji 120 punktów. Towarzyszyła temu wyraźnie zwiększona aktywność inwestorów. Obserwacja środowych wydarzeń nie pozostawia wątpliwości, że mamy do czynienia z atakiem kapitału zagranicznego. Obroty sięgnęły dawno niewidzianego poziomu 2,2 mld zł, a akcje największych firm zwyżkowały po 4-5 proc., a nawet 7,5-8,5 proc. Częściowo wzrost zainteresowania naszym rynkiem można tłumaczyć umocnieniem się złotego, a także poprawą sentymentu względem rynków wschodzących. Od początku roku MSCI Emerging Markets poszedł w górę o 4 proc. Ale na tym tle zwyżka WIG20 przekraczająca 6 proc. musi robić wrażenie i skłaniać do refleksji. Tym bardziej jeśli do porównania włączymy indeksy giełd najbardziej rozwiniętych. S&P500 w tym roku traci prawie 1 proc., a niemiecki DAX rośnie o niespełna 1 proc. Część analityków spodziewa się, że przesuwanie części globalnego kapitału z wysoko wycenianych giełd krajów wysokorozwiniętych, a w szczególności z Wall Street, w kierunku niżej wycenianych i mających większy wzrostowy potencjał rynków wschodzących, będzie w tym roku bardziej trwałą tendencją. To tym bardziej prawdopodobne, jeśli wziąć pod uwagę ubiegłoroczne dysproporcje w zachowaniu oby tych segmentów. MSCI EM zniżkował wówczas o 5 proc., DAX rósł o prawie 16 proc., a S&P500 o niemal 27 proc. Często zdarza się, że w kolejnym roku proporcje ulegają odwróceniu, a przynajmniej dochodzi do wyrównania dysproporcji.