Trwająca od początku października fala spadków na nowojorskim parkiecie budzi pewien niepokój, a kiepskie nastroje rozprzestrzeniają się także na inne światowe giełdy. S&P500 traci prawie 8 proc., a jest to już trzecia tak pokaźna korekta w tym roku. Biorąc pod uwagę czas trwania obecnej hossy, utrzymującej się od ponad dziewięciu lat i skalę wzrost indeksów, wciąż można mówić o niewiele znaczącym cofnięciu. Co więcej, może ono mieć korzystny wpływ na dalsze losy rynku. Choć czynników ryzyka na rynku akcji jest sporo, to jednak na razie nie stanowią one aż tak istotnego zagrożenia, by można było obawiać się zakończenia wieloletniej wzrostowej tendencji. Kondycja amerykańskiej gospodarki jest bardzo dobra. Spodziewane spowolnienie tempa jej wzrostu nie powinno być znaczące, a pesymiści spodziewają się krótkotrwałej recesji dopiero w perspektywie dwóch-trzech lat. Z makroekonomicznego punktu widzenia, hossa może więc trwać jeszcze co najmniej kilka kwartałów. Za takim scenariuszem przemawiają także czynniki mikroekonomiczne, czyli wyniki amerykańskich spółek. Mimo pewnych wątpliwości, dynamika zysków, przekraczająca 20 proc. jest imponująca i nawet zmniejszenie się jej skali w kolejnych kwartałach, nie powinno w istotny sposób pogorszyć postrzegania rynku akcji przez inwestorów. Jednym z głównych powodów do obaw o perspektywę koniunktury w amerykańskiej gospodarce oraz kondycję firm, jest postępujące zaostrzanie polityki pieniężnej przez Fed. Mimo zapowiedzi kontynuacji cyklu podwyżek stóp, ich tempo już w przyszłym roku może okazać się znacznie wolniejsze, niż się tego obecnie oczekuje. Pierwsze sygnały, zwiększające prawdopodobieństwo takiego scenariusza mogą stać się impulsem do poprawy sytuacji nie tylko na Wall Street, ale także na pozostałych światowych parkietach, w szczególności zaś na emerging markets.