Nie pierwszy to raz, gdy inwestorzy, a przynajmniej ich część, z utęsknieniem wyczekują spadkowej korekty, a ta nie nadchodzi. Zjawisko to dotyczy przede wszystkim rynku amerykańskiego. Od czasu ubiegłorocznego marcowego tąpnięcia, jedynie trzykrotnie można było obserwować niewielkie i krótkotrwałe cofanie się indeksów w swym marszu w górę. Zasięg ostatniego, z października 2020 r wyniósł zaledwie 7,5 proc. i od tego czasu niedźwiedzie nie miały nic do powiedzenia. Pojawienie się korekty zwykle wiąże się z pojawieniem się jakiegoś impulsu, który skłoniłby część inwestorów do sprzedaży akcji. Wszystko wskazuje na to, że obecnie bilans czynników negatywnych oraz korzystnych dla sytuacji na giełdach jest zrównoważony. Z jednej strony mamy nieustanną ekspansję pandemii, powodującą coraz bardziej restrykcyjne ograniczenia w wielu krajach świata. Na to nakładają się perturbacje z procesem szczepień, a na dodatek spowolnienie dostaw szczepionek. Te okoliczności przesuwają w czasie moment odbicia globalnej gospodarki. Z drugiej strony mamy rosnące i uzasadnione nadzieje na powrót dobrej koniunktury, podsycane oczekiwaniem na potężne pakiety wsparcia fiskalnego, zarówno w Unii Europejskiej, jak i w Stanach Zjednoczonych. Potwierdzeniem tych nadziei jest najnowszy raport Międzynarodowego Funduszu Walutowego, podwyższający prognozę PKB na ten rok z 5,2 do 5,5 proc., w tym w Stanach Zjednoczonych do 5,1 proc., a dla strefy euro do 4,2 proc. Przy takich prognozach i oczekiwaniach inwestycje w akcje powinny być optymalnym wyborem, tym bardziej, że hossę wspierać będzie luźna polityka pieniężna większości banków centralnych. Będące jej efektem niskie stopy procentowe, zarówno nominalne, jak i tym bardziej realne, będą zniechęcać do najbardziej bezpiecznych form lokowania oszczędności.