Na rynkach finansowych nie brakuje niejednoznacznych sygnałów i reakcji na nie. Najlepszym przykładem są te płynące z Fed i ich zmienna interpretacja. W ciągu zaledwie kilkunastu dni inwestorzy najpierw optymistycznie przyjęli mniejszą niż się spodziewano podwyżkę stóp procentowych, by wkrótce zacząć martwić, się, że lepsze dane makroekonomiczne ponownie pobudzą rezerwę federalną do zaostrzania kursu. Wśród przedstawicieli tego gremium znów pojawiły się bardziej jastrzębie głosy. To doprowadziło do huśtawki indeksów na Wall Street, choć dynamika tych ruchów nie była specjalnie duża i sięgała 1,3-1,6 proc., za wyjątkiem Nasdaq Composite, gdzie sięgała 1,8-3,3 proc. Ciekawie wygląda także porównanie sytuacji głównych parkietów naszego kontynentu z tymi zza oceanu. Mimo, że wydaje się że europejskie gospodarki i firmy muszą borykać się ze znacznie większymi problemami, a polityka EBC stała się bardziej restrykcyjna, FTSE100 wspiął się na poziom najwyższy w historii, a paryski CAC40 jest tego bardzo bliski. Indeksom amerykańskim do analogicznych osiągnięć sporo jeszcze brakuje.
Podobnie jest w sferze makroekonomii. Jeszcze niedawno zdecydowanie przeważały opinie o zbliżającej się recesji, podczas gdy ostatnio poglądy w tej kwestii są znacznie bardziej optymistyczne. Ekonomiści i inwestorzy zaczynają powątpiewać, czy recesja nadejdzie, a jeśli już, to zdaniem większości z nich będzie płytka i krótkotrwała. Dotyczy to zarówno Europy, jak i Stanów Zjednoczonych. Jednocześnie tzw. inwersja krzywej dochodowości amerykańskich obligacji skarbowych, czyli różnica między rentownością papierów o najkrótszym terminie, z tymi o dłuższym okresie zapadalności, jest rekordowo wysoka, na korzyść tych pierwszych. Taka sytuacja niemal zawsze w przeszłości sygnalizowała zbliżanie się recesji. Na razie więc spełniają się opinie, z obecny rok do spokojnych nie będzie należał, choć raczej nie przyniesie inwestorom tak dużych strat, jak poprzedni, a w jego drugiej połowie sytuacja może ulec większej poprawie.