Na światowych parkietach sytuacja jest zróżnicowana pod względem dystansu indeksów od ich historycznych rekordów oraz poziomu sprzed covidowego załamania, ale cechą wspólną większości rynków akcji jest typowo wakacyjny trend boczny. Z jednej strony możemy mówić o letnim marazmie, z drugiej o balansie między impulsami pozytywnymi i negatywnymi. Indeksy na Wall Street wciąż „flirtują” z rekordami, a nieznacznie odstaje od nich jedynie Dow Jones. Podobnie jak amerykańska średnia przemysłowa, zachowują się niemiecki DAX i japoński Nikkei, którym do maksimów brakuje po zaledwie kilka procent. Wciąż wyraźnie słabiej radzą sobie rynki wschodzące, w tym parkiet warszawski. Trudno to racjonalnie wyjaśnić, ale nie korzystają one w takiej skali, jakiej można się było spodziewać, ani z ekstremalnie luźnej polityki pieniężnej niemal wszystkich banków centralnych świata, ani ze zdecydowanego osłabienia dolara, ani ze wzrostu apetytu na ryzykowne aktywa. Wydaje się, że emerging markets powinny niebawem ruszyć w górę, tym bardziej, że wyceny ich akcji są zdecydowanie bardziej atrakcyjne niż w przypadku rynków najbardziej rozwiniętych.
Wakacyjny marazm jest wyraźnie widoczny na warszawskiej giełdzie. Po majowo-czerwcowym skoku obrotów pozostały już tylko wspomnienia, a indeks największych spółek już trzeci miesiąc porusza się w bok, w wąskim przedziale 1800-1850 punktów. Podobnie jest w segmencie średnich firm, a sWIG80 zdecydowanie wyhamował impet tendencji wzrostowej, a nawet wchodzi w fazę łagodnej spadkowej korekty. Aktywność inwestorów we wszystkich segmentach naszego rynku wyraźnie spadła. Ale nie jest też tak, jak w przeboju zespołu Kult sprzed kilku lat, że „wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni”, a kapitał przestał szukać okazji. Wręcz przeciwnie. Według danych firmy AnalizyOnline, w lipcu dodatnie saldo wpłat i wypłat środków do funduszy inwestycyjnych zbliżyło się do 4 mld zł i było najwyższe od 13 lat. Uciekające z przynoszących realne straty lokat bankowych oszczędności ponownie zaczęły płynąć szerszym strumieniem na rynek obligacji skarbowych, oferujący nieco wyższe niż możliwe do osiągnięcia w bankach stopy zwrotu. O „prawdziwe”, czyli realne zyski, co najmniej przewyższające inflację, można jednak skutecznie powalczyć jednak jedynie na rynkach instrumentów bardziej ryzykownych, głównie akcji.