Ubiegły tydzień Warszawski Indeks Giełdowy zakończył symbolicznym wzrostem, o 0,08%. Nieco mocniej, bo o 0,3% urósł WIG20. Jest to o tyle warte zauważenia, że polska giełda, pomimo tak rachitycznych ruchów, była w ubiegłym tygodniu jedną z najmocniejszych na świecie. Nie było to niestety efektem wyjątkowej odporności naszego rynku na atak Izraela na Iran, a konsekwencją bardzo dobrego początku tygodnia. Giełda w Warszawie była wyraźnie gotowa na odreagowanie negatywnych emocji związanych z wyborami prezydenckimi. Początek ubiegłego tygodnia upłynął na naszym parkiecie w rytmie uspokajających informacji o rosnącym prawdopodobieństwie utrzymania się obecnego rządu (zwieńczeniem było środowe wotum zaufania). Dodatkowym impulsem było malejące zagrożenie obłożenia banków podatkiem od nadmiarowych zysków, pomimo wpisania tego do postulatów koalicyjnych przez Trzecią Drogę.
Zupełnie inaczej kształtowały się nastroje na rynkach rozwiniętych. Po świetnym maju i niezłym początku czerwca, fundusze inwestujące w akcje amerykańskie zanotowały największe odpływy kapitału od prawie trzech miesięcy. Pierwsze od kilku tygodni odpływy notowały również fundusze akcji europejskich. Kulminacją była oczywiście sesja piątkowa, kiedy indeksy praktycznie na całym świecie zapłonęły na czerwono. W ogniu spadających rakiet i płonących instalacji, na dalszy plan zeszły choćby lepsze od wstępnych dane polskiej inflacji za maj (4,0% ver. 4,1%), czy rosnące po raz pierwszy w tym roku nastroje konsumentów w badaniu Uniwersytetu Michigan (wzrost w stosunku do poprzedniego odczytu z 52,2 pkt do 60,5 pkt), przy spadających oczekiwaniach inflacyjnych. Również majowa inflacja w Stanach, chociaż wzrosła w stosunku do kwietniowej, okazała się niższa od prognozowanej. Przez ostatnie miesiące, to właśnie spadające ceny ropy i gazu pomagały spadać inflacji, a jednocześnie pobudzały wzrost gospodarczy praktycznie na całym świecie. Jeżeli jednak obecny konflikt nie wygaśnie szybko, to piątkowy wzrost cen ropy do ok. 75 USD za baryłkę, będzie tylko początkiem hossy na tym surowcu. Wojna spowodowała, że w jeden dzień cena ropy osiągnęła wartości nie widziane od lutego tego roku. Podobnie zachowały się ceny gazu. Do tej pory ich spadki pozwalały na luzowanie stóp zarówno w Europie, jak i – choć nieco wolniej – w Stanach Zjednoczonych. Rosnące ceny surowców energetycznych, to przynajmniej wstrzymanie kolejnych decyzji o obniżkach. To ryzyko odbiło się w ubiegły piątek na silnie rosnących rentownościach obligacji skarbowych. W przypadku eskalacji konfliktu największym ryzykiem jest oczywiście nie bezpośrednie upośledzenie możliwości wydobywczych Iranu, a groźba blokady przez ten kraj Cieśniny Ormuz, gdzie przepływa 20% wykorzystywanej przez światowe gospodarki ropy naftowej.
Z punktu widzenia inwestorów najważniejsza jest odpowiedź na pytanie jak długo jeszcze będzie trwał konflikt i czy rozleje się na okoliczne kraje. Chociaż obie opcje są obecnie na stole, to wydaje się, że relatywnie szybkie zakończenie jest jednak bardziej prawdopodobne i to przynajmniej z dwóch powodów. Jeden to widoczna już zaraz po piątkowym ataku dysproporcja sił. Wyraźnie widać ogromną dominację Izraela, której dowodzą zarówno siła jak i precyzja ataków. Im większa różnica sił, tym łatwiej skłonić słabszą stronę do ustępstw. Potwierdzają to nieoficjalne doniesienia o zakulisowych próbach Iranu powrotu do negocjacji. Drugim powodem są interesy wspierających obie strony mocarstw. Paradoksalnie, Rosja, która popiera Iran i potępiając Izraelskie ataki, wzywa do natychmiastowego zakończenia konfliktu, znakomicie zyskuje na rosnących cenach ropy naftowej i gazu. Jednak na pewno nie na rękę jest jej zbyt wyraźnie osłabienie ostatniego znaczącego sojusznika na Bliskim Wschodzie. Odwrotnie jest ze Stanami Zjednoczonymi. Oczywiście musiały wiedzieć i zgodzić się na atak i patrzą z aprobatą na osłabienie irańskich zdolności nuklearnych i po części gospodarczych. Jednak przedłużające się walki to ryzyko mocnego wzrostu cen surowców, co bardzo szybko podbije oczekiwania inflacyjne i odbierze jakiekolwiek nadzieje na rychłe obniżki stóp przez FED. Rosnące rentowności długu skarbowego to – w obliczu ogromnej skali tegorocznego rolowania obligacji – kolejne dziesiątki miliardów dolarów kosztów obsługi długu rocznie. Amerykańska administracja na pewno będzie starała się do tego nie dopuścić.
Jednego możemy być chyba jednak pewni. Na giełdy akcji, a tym bardziej rynki wschodzące nie popłyną większe środki dopóki inwestorzy nie będą pewni, że gorąca faza konfliktu pomiędzy Izraelem, a Iranem nie została zamknięta.