Zachowania rynków wskazują na to, że inwestorzy nie za bardzo przejmują się zagrożeniami. Nie zwracają uwagi ani na słabnięcie koniunktury gospodarczej, ani na zakłócenia w łańcuchach dostaw, ani na rychłe rozpoczęcie normalizacji polityki pieniężnej przez Fed. Nasilająca się kolejna fala pandemii, wysokie ceny surowców oraz potencjalny kryzys energetyczny nie robią już żadnego wrażenia. Indeksy giełdowe idą w górę, na wielu parkietach zbliżając się do rekordowo wysokich poziomów lub nawet je przekraczając. Dotyczy to nie tylko niezniszczalnej hossy na Wall Street, ale także choćby naszego indeksu szerokiego rynku, który przez długi czas pozostawał w tyle. Poszukując przyczyn wyraźnego optymizmu na giełdach, uwaga kieruje się na dwa czynniki. Po pierwsze, wielkimi krokami zbliża się ciąg efektów sezonowych. Halloween już za kilka dni, rajd Świętego Mikołaja na horyzoncie, w nieco tylko dalszej perspektywie efekt stycznia. Czy warto więc pozbywać się akcji i nie zwiększać swojego zaangażowania? W tym roku oprócz efektów sezonowych, silnym motywem posiadania akcji jest wysoka inflacja. Wbrew wcześniejszym zapewnieniom przedstawiciele władz monetarnych, nawet tych z największym autorytetem i mających największy wpływ na sytuację na rynkach finansowych, wzrost inflacji nie wydaje się zjawiskiem przejściowym. Gdy dynamika wzrostu cen przekracza 5 proc., akcje są jednym z niewielu aktywów, które są w stanie uchronić kapitał przed erozją i przynieść jeszcze realny zysk. Najpoważniejszym zagrożeniem dla giełdowej hossy wydaje się obecnie wspomniane rozpoczęcia normalizacji polityki pieniężnej. Jednak działania w tym zakresie raczej będą dość ostrożne, a tłumienie inflacji może potrwać kilka kwartałów. To skłania do tezy, że dobra koniunktura na rynku akcji ma dobre perspektywy.