Najnowsze informacje z gospodarki Stanów Zjednoczonych nie są zbyt optymistyczne. Chodzi zarówno o wskaźniki wyprzedzające, jak i „twarde” dane. Indeks PMI dla amerykańskiego przemysłu niebezpiecznie zbliżył się do krytycznego poziomu 50 punktów, a koniunktura w dominującym sektorze usług także wykazuje oznaki osłabienia. Deficyt handlu zagranicznego okazał się sporo wyższy od oczekiwanego poziomu, pokazując że polityka podwyższania ceł wcale nie jest panaceum na ten problem. Zamówienia amerykańskiego przemysłu spadły w maju mocniej niż przewidywano, a dodatkowo w dół zrewidowano dane za kwiecień. Mimo to, w środę, przy skróconej sesji i przed dniem wolnym z okazji Święta Niepodległości, indeksy na Wall Street szły w górę, osiągając nowe historyczne rekordy. To pokazuje, że inwestorzy działają w trybie „im gorzej, tym lepiej”, bo sygnały spowolnienia zwiększają prawdopodobieństwo obniżek stóp procentowych przez Fed. A to rynkom akcji musi się podobać. Na razie z tych okoliczności relatywnie mniej korzystają giełdy rynków wschodzących, ale i one z pewnością będą beneficjentem łagodzenia polityki pieniężnej, zarówno przez rezerwę federalną, jak i przez EBC. Napływowi kapitału na emerging markets chwilowo przeszkadza awersja globalnego kapitału do ryzyka, ale gdy tylko obawy nieco osłabną, tani pieniądz popłynie tam, gdzie dostrzeże szanse na większe zyski. Po danych z pierwszych dni tygodni, rentowność amerykańskich dziesięcioletnich obligacji skarbowych już bardzo zdecydowanie poszła w dół, lądując w okolicach 1,95 proc., czyli najniżej od prawie trzech lat, a sięgająca prawie minus 0,4 proc. rentowność niemieckich dziesięciolatek ustanowiła kolejne historyczne minimum. Nie ma raczej wątpliwości, że kapitał, który ostatnio z rynków wschodzących uciekał, wkrótce na nie powróci, być może ze wzmożoną siłą. Warto na taki scenariusz być dobrze przygotowanym.