Piątkowa sesja zamknęła piąty pod rząd wzrostowy miesiąc na naszej giełdzie i warto zauważyć, że tak długiej serii nie mieliśmy od 2020 roku, kiedy rynki otrząsały się po covidowej panice. Gdybyśmy jednak chcieli sprawdzić jak może wyglądać lipiec, warto zauważyć, że z kolei 6 miesięcy wzrostów pod rząd mieliśmy na GPW ostatnio… w 2009 roku, jednak wtedy giełda korygowała największe w tym wieku spadki, gdy indeksy w kilka kwartałów zanurkowały o ponad 70%. Teraz taki scenariusz nam raczej chyba nie grozi. Z drugiej strony przez te pięć miesięcy WIG wzrósł jedynie o 14,5%, gdzie w poprzednich latach taki wzrost potrafił zrobić w 2-3 miesiące, więc miejsce na wzrosty wciąż jest. Na naszej giełdzie wciąż dominuje kapitał zagraniczny, a jego chwilowe odpływy, a przynajmniej brak nowych napływów mogliśmy obserwować w pierwszej połowie stycznia i na przełomie maja i czerwca. Indeks największych spółek tracił wtedy po ok. 8% i po takiej korekcie, na przecenione akcje znajdowali się kolejni nabywcy i rynek szedł dalej w górę. Tak też stało się w połowie czerwca, gdy to właśnie zagranica wyraźnie zmieniła nastawienie do polskiej giełdy, co było widać po znacznie silniejszych wzrostach dużych spółek z WIG20 (od dołka z 13 czerwca indeks wzrósł o ponad 6,5%) w porównaniu np. do sWIG80 (odpowiednio wzrost o 4,3%). Powrócił również sentyment do banków, które po spadku o ok. 3,9% w maju (WIG_Banki), w czerwcu wrosły o ponad 5%. O pozytywnym postrzeganiu naszej giełdy świadczy też fakt, że przez ostatnie 2 tygodnie byliśmy jednym z najsilniejszych rynków na świecie. Warto dodatkowo przyjrzeć się niezwykle rzadkiej dywergencji nastawienia inwestorów do rynków rozwiniętych Europy i Stanów. Do tej pory, np. w tym roku od stycznia do marca silne wzrosty, później w kwietniu korekta i dobry maj – po jednej i drugiej stronie oceanu. Przyszedł czerwiec i rynki kompletnie się rozjechały. Ponad 6% spadkowi francuskiego CAC40 towarzyszył prawie 6%… wzrost amerykańskiego NASDAQ. Ten niespotykany, ponad 12% rozjazd to oczywiście skrajna wartość, ale podobne różnice można wskazać w zachowaniu niemieckiego DAX (-1,35% w czerwcu) i S&P 500 (+3,47%). Czynnikiem zwalniającym zlecenia sprzedaży były rzecz jasna wyniki wyborów do Parlamentu Europejskiego (zgodne zresztą z oczekiwaniami), a we Francji dodatkowo przedterminowe wybory do parlamentu krajowego. Jednak skala przeceny, a przede wszystkim przepływ inwestorów pomiędzy rynkami rozwiniętymi bez wyraźnego sygnału risk-off, była co najmniej zaskakująca.
W kontekście naszej giełdy widać tutaj kilka ryzyk. Po pierwsze, nasz rynek jest dla kapitału zagranicznego stosunkowo płytki i tak jak ostatnio niewielkie przesunięcie sympatii w stronę Warszawy spowodowało silne wzrosty, tak zmiana sentymentu – związana chociażby ze wzrostem ryzyka politycznego w Europie, może wpłynąć na równie szybkie spadki. Niepokój budzi również silnie wykupiony rynek w Stanach – po pierwszej połowie roku mamy ponad 14% wzrost S&P i ponad 18% indeksu spółek technologicznych. Czy grozi nam silniejsza korekta? Jak najbardziej, ale raczej nie odwrócenie trendu. Po pierwsze amerykańskie spółki pokazały po I kwartale, że „dowożą” wyniki, a prognozy wzrostów EPS amerykańskiego rynku na 2024 i 2025 (odpowiednio 11,8% i 14,4%), chociaż nie nadążają chwilowo za wzrostami indeksów, wciąż wyglądają atrakcyjnie. Po drugie, na europejskiej scenie politycznej na razie nic się de facto nie zmieniło, o czym świadczą chociażby dokonane wybory władz w europejskim parlamencie. Śmiem twierdzić, że nawet potencjalna wygrana Frontu Narodowego nie wniesie zamętu we francuskiej polityce, podobnie jak nie wniosło zwycięstwo Giorgii Meloni we Włoszech. Jak będzie? Zobaczymy, ale jeżeli faktycznie w najbliższych miesiącach będziemy świadkami większych przecen, to będzie to raczej korekta podobna do tej z ubiegłorocznego sierpnia-września i możliwość tańszych niż obecnie zakupów.