W ubiegłym tygodniu indeks największych polskich spółek WIG 20 stracił prawie 1,8%, dochodząc do 2.200 punktów, czyli najniższych poziomów z początku sierpnia. Do tegorocznych dołków ze stycznia brakuje już tylko kilkudziesięciu punktów. Patrząc na wykres w dłuższym okresie, kolejne wsparcie sankcjonuje znajdujący na tym poziomie lokalny szczyt z przełomu lipca i sierpnia 2023. Można więc zakładać, że to właśnie ten, technicznie sprzyjający do odbicia układ, skłonił inwestorów do mocniejszych zakupów w ubiegły wtorek, gdy przez moment wyglądało, że większy, zagraniczny kapitał wraca na nasz rynek, co potwierdzał choćby prawie 4% wzrost subindeksu WIG_BANKI. Niestety, kolejne sesje skutecznie zanegowały ten scenariusz. W efekcie WIG20 stracił w całym październiku ponad 5% i było to czwarty pod rząd miesiąc spadku jego wartości. Poprzednio cztery, a nawet pięć miesięcy, WIG20 tracił pod rząd na przełomie 2019 i 2020 roku, kiedy na świecie wybuchła panika spowodowana COVID 19.
Zresztą, zarówno ubiegły tydzień jak i cały miesiąc były świadkami spadków cen na większości światowych rynkach akcji. W ubiegłym tygodniu, jak można było się spodziewać, na notowania nie miały większego wpływu dane gospodarcze. Dane o PKB za trzeci kwartał podały Stany Zjednoczone i kraje strefy euro. W pierwszym przypadku było to 2,8% r/r (0,7% k/k) i minimalnie gorzej od konsensusu, a w drugim 0,9% r/r (0,4% k/k), minimalnie oczekiwania przebiło. Mimo tego, zarówno w Europie jak i w Stanach giełdy generalnie traciły. Podobnie na amerykańskich inwestorach nie zrobiły wrażenia słabsze od prognoz dane o ofertach pracy i rotacji pracowników (Jolts), a przede wszystkim szokująco słabe piątkowe dane o zmianie zatrudnienia w sektorach pozarolniczych (NFP). Zmiana wyniosła 12 tys. osób, czyli ok. 20 razy mniej niż zwykle i prawie 10 razy mniej niż wynosiły prognozy. Wytłumaczeniem są prawdopodobnie zdarzenia jednorazowe: pogoda i strajki, a inwestorzy uznali, że warto je zignorować, dopóki kolejne miesiące nie potwierdzą słabości rynku pracy. Ubiegły tydzień, to również dane o inflacji– zarówno w strefie EUR jak i w USA. W obu przypadkach okazała się lekko wyższa od oczekiwań: w Euro CPI w październiku 2% r/r (oczekiwane 1,9%), a w Stanach PCE Core we wrześniu 2,7% (oczekiwane 2,6%). To zresztą raczej kamyczek do ogródka rynku obligacji, niż akcji. Październik był zresztą najgorszym miesiące dla inwestujących w obligacje od mniej więcej dwóch lat. Rentowności amerykańskich 10-latek zyskały ok. 0,5%, a polskich 0,7% i w pewnym momencie otarły się o 6%.
Ubiegły tydzień to również sam środek okresu wyników za III kwartał amerykańskich spółek z S&P 500. Dane podało już 70% spółek. Na poziomie EPS pozytywnie zaskoczyło 75% podmiotów, co nie odbiega od 10-letniej średniej, nie ma się więc co dziwić, że na przebieg notowań też wpływu nie miało. W ubiegłym tygodniu swoje wyniki podała też piątka (Apple, Amazon, Alphabet, Meta i Microsoft) spośród „wspaniałej siódemki”. Oczekiwania analityków zostały w każdym przypadku pobite, ale w zasadzie tylko Amazon zrobił na tyle duże wrażenie, że jego notowania wyraźnie po podaniu informacji wzrosły. Już choćby Apple, który miał rekord przychodów na poziomie prawie 95 mld USD, przekraczając jednocześnie konsensus zysku na akcję, stracił w ubiegłym tygodniu ponad 3,5%. To chyba najlepiej świadczy jak bardzo zaawansowana jest już hossa w USA i jak trudno będzie największym spółkom zadowolić inwestorów w przyszłości.
Słaby październik zarówno na rynkach akcji jak i obligacji był najlepszym dowodem na to, że to czego inwestorzy nie lubią najbardziej, to niepewność. W tym wypadku chodzi oczywiście o niepewność związaną z potencjalnym kolejnym lokatorem Białego Domu. Dodatkowo każdy z kandydatów jest nieco inaczej postrzegany przez konkretną giełdę. Kamala Harris, która prawdopodobnie jest preferowana w Europie i Polsce (kontynuacja polityki Bidena), traciła ostatnio w sondażach. Zyskiwał Trump, którego wybór byłby lepszy dla giełdy amerykańskiej, ale bardzo obawiają się go inwestujący w naszej części świata (cła i przewidywane wymuszenie niekorzystnego pokoju na Ukrainie). W efekcie zagraniczny kapitał nie tylko wstrzymywał się z zakupami w Polsce, ale wręcz sprzedawał na krótko rekordowe ilości akcji (szacuje się, że ich odkup kosztowałby ok. 3 mld zł) z nadzieją na dalsze spadki kursów. Niezależnie jednak od wtorkowego wyniku wyborów, warto mieć z tyłu głowy, że po pierwsze samo zakończenie starcia znacząco zredukuje niepewność, a po drugie realne decyzje polityczne zazwyczaj znacząco różnią się od przedwyborczych zapowiedzi. A historyczne statystyki są takie, że zazwyczaj niezależnie od tego kto wygrywał wybory, giełdy ochoczo ruszały w listopadzie na północ.