Choć na giełdach nowy rok zaczynał się od optymizmu, to jednak szybko pojawiły się wyraźne oznaki niepokoju. Nie minęły jeszcze dwa tygodnie handlu, a już byliśmy świadkami dwóch bardzo nerwowych sesji na Wall Street, z dużymi wahaniami notowań. Ta z 5 stycznia kończyła się mocnymi spadkami i oznakami paniki, szczególnie na rynku spółek technologicznych. Nasdaq Composite zniżkował wówczas o ponad 3 proc. Ta z minionego poniedziałku, choć zakończyła się szczęśliwie dla posiadaczy akcji, przyniosła jednak kontynuację nerwowych ruchów. Nasdaq w jej najgorszym momencie tracił prawie 3 proc. Tylko nieco mniej niespokojnie było w przypadku pozostałych segmentów nowojorskiego parkietu. To, że byki się bronią, to rzecz naturalna, ale rosnąca zmienność i coraz bardziej rysująca się tendencja spadkowa, stanowią potwierdzenie tego, że rynek wchodzi w fazę korekty. S&P500 od początku roku zniżkuje o 2 proc., a Nasdaq idzie w dół o 4,5 proc. Z faktu, że segment firm technologicznych zachowuje się zdecydowanie najgorzej, można wyciągnąć dwa wnioski. Po pierwsze, zaczyna się sprawdzać teza o przepływie kapitału z segmentu firm wzrostowych do wartościowych, co świadczy o poważniejszych rynkowych przetasowaniach, w odpowiedzi na zmieniające się warunki. Po drugie, potwierdza oczywistą obserwację, że giełdy nie zdyskontowały jeszcze rozpoczęcia fazy normalizacji polityki pieniężnej przez Fed, a wręcz ten fakt ignorowały. Gdy okazuje się, że normalizacja może przebiegać dynamicznie, mamy do czynienia z silniejszą reakcją. Jest ona widoczna także na rynku długu. Rentowność amerykańskich obligacji dziesięcioletnich w tym roku wzrosła z około 1,5 do niemal 1,8 proc., wchodząc w bardziej dynamiczną fazę i docierając do poziomu najwyższego od dwóch lat. W najbliższych dniach kolejnych emocji dostarczą zapewne wypowiedzi przedstawicieli rezerwy federalnej oraz publikacje danych o inflacji w Stanach Zjednoczonych.