Afera związana z szefem KNF i prawdopodobnym planem przejęcia jednego z prywatnych banków „za złotówkę”, z pewnością źle przysłużyła się wiarygodności polskiego rynku kapitałowego i jego postrzeganiu nie tylko przez rodzimych inwestorów. Siła wyprzedaży akcji spółek sektora finansowego wskazuje na ewakuację kapitału zagranicznego, ale trzeba zwrócić uwagę, że choć znacząco negatywnie wpłynęła na główne indeksy, to jednak nie rozprzestrzeniła się na papiery firm z pozostałych branż. Świadczy o tym choćby niezłe zachowanie pod koniec ubiegłego tygodnia walorów spółek energetycznych, paliwowych i surowcowych. Taka selektywna reakcja zagranicznych graczy pokazuje, że emocje nie przeważyły nad kalkulacjami i może stanowić sygnał, że nasz rynek może uniknąć najgorszego scenariusza, jakim byłaby utrata zaufania inwestorów. Oczywiście szybkie i rzetelne wyjaśnienie całego zamieszania, bardzo by pomogło, oczyszczając atmosferę.
Proces odzyskiwania zaufania może jednak potrwać nieco dłużej, ale warto też zachować właściwą miarę i nie przyczyniać się do deprecjonowania całego rynku kapitałowego, przedstawiając go w nadmiernie niekorzystnym świetle. Mniejsze i większe afery zdarzają się wszędzie, co jednak aż tak bardzo nie szkodzi ani samej idei giełdy, ani na dłuższą metę, koniunkturze giełdowej. Dość wspomnieć, że w 2002 r. w atmosferze skandalu, do dymisji podał się szef amerykańskiej Komisji Nadzoru Giełd (SEC), Harvey Pitt, krytykowany za niedostateczny nadzór nad rynkiem, ale także za forsowanie skompromitowanego kandydata na kluczowe stanowisko w instytucji mającej nadzorować sektor firm audytorskich, które wówczas miały poważne kłopoty z wiarygodnością. Nasz wciąż młody rynek podobne wydarzenia może znosić gorzej niż giełdy rozwinięte, ale należy mieć nadzieję, że co go nie zabije, powinno przyczynić się do jego wzmocnienia.